sobota, 18 września 2010

Long day

Ekhmm...ekhmm - jakby tu zacząć...Muszę przyznać, że czuję się nieco nieswojo pisząc tę, pierwszą od paru miesięcy notkę. Skąd ta przerwa ? Sam nie wiem, może to brak ciekawych tematów, a może po prostu wypalił się mój pisarski zapał. W każdym razie już od dobrych kilku dni nachodziło mnie wieczorami pragnienie, by usiąść w ciszy przed komputerem i sprawić by powstało tu coś wartego przeczytania. Porzucałem jednak tę myśl zniechęcony i przeświadczony o tym, że nie ma niczego ciekawego czym mógłbym się podzielić - tak było aż do dziś - wreszcie..."coś się zadziało".

W
stałem dziś o 9 rano - co w sobotę(Kiedy zaczynałem pisać była jeszcze sobota) jest zgoła niezłym wynikiem, ale nie przeceniajcie mnie - gdybym mógł spałbym co najmniej do 11, niestety czekało mnie impregnowanie poddasza, swoją drogą fascynująca czynność, która zabrała mi bagatela 3,5h. Na prawdziwa frajdę musiałem jednak zaczekać do czyszczenia spod paznokci, tej zielonej farbo-podobnej substancji, może oszczędzę wam naturalistycznych opisów, w każdym razie używałem szczoteczki tak długo aż zdziałała jak pilnik. Po 17:24 z 11 wysiadła M. - wyglądała na całkiem zadowoloną ze spotkani ze mną (Mam nadzieję !)...więc ja też się ucieszyłem. Co do wieczoruuu[...] tak jak pisałem...było świetnie. O 22 z M. ubraną w moją bluzę wyszliśmy na przystanek gdzie przyszły "rudy dresiarz" dzielnie uczył się jak być facetem. Nasze wygłupy podłapali jacyś pijani goście i trzeba było w pośpiechu ewakuować się do domu kolegi, tak że M. aż uciekł autobus. Początkowo żałowałem, że nie poprawiłem twarzy chociaż jednemu wstawionemu kretynowi - a jestem pewien, że dałbym radę (jednemu)...i pewnie skończyłoby się to wiadomo, gdyby nie M. jednak ze względu na nią, lepiej było...uciec - bo tak to wyglądało. Nie chciałbym nikogo stawiać w sytuacji, w której musi bezsilnie patrzeć na to jak chłopak, kolega czy ktokolwiek obrywa po mordzie...A kto wie ? Czy przez dumę i konfrontację nie naraziłbym też drugiej osoby...