wtorek, 27 kwietnia 2010

W wariacji rutyny




Czytam wasze blogi i sporo w nich po prostu opisów dnia...też postanowiłem spróbować - tak zwyczajnie...bez udziwnień. Proszę.

Dziś był jeden z tych całkiem przyjemnych dni w szkole, kiedy czuje się, że jakaś wyższa siła zsyła na nas swoje łaski. Objawia się to znakami w postaci oddalenia od nas chemii, geografii, dwóch religii oraz możliwości obijania się na PO, kiedy profesor Minorowicz przygotowuje swój zwieńczający lata jego pracy projekt, która ma na celu nauczyć nas...zwykłych śmiertelników jak obchodzić się z ofiarami wszelkich: skaleczeń, wypadków i kataklizmów. Szczególnie ucieszyłem się na wiadomość, że z jakichś przyczyn, (których nie znam do teraz) nie będzie geografii a klasa jest zwolniona do domu. Normalnie nie mam nic przeciwko temu...spokojnemu przedmiotowi, tak...spokojny to dobre słowo. Siedzę w swojej pierwszej ławce przy otwartym oknie, delektując się wiosenną pogodą, czytając coś, lub po prostu, gapiąc się na ulicę - żyć nie umierać. Jednak dzisiaj czekała mnie zaległa kartkówka, na którą moją jedyną formą przygotowania było robienie ogromnych ściąg przez pierwsze kilka lekcji, nic więc dziwnego, że byłem zadowolony z takiego obrotu spraw.

P
o wyjściu ze szkoły jednogłośnie zdecydowaliśmy się iść coś zjeść, jednak jeśli chodzi o to co zjemy, cóż...lody, kababy, parówki w cieście...i Cyśka, która biadoliła, żeby każdy zdecydował się na to samo. Ja sam nie byłem zbyt głodny i starałem się wytrwać zachowując przy okazji swoje pieniądze, oczywiście wyszło jak zawsze...Szczęśliwy z kebabem w ręku siedziałem na Krośnieńskim rynku. Normalność dnia zakłóciło kroczące chwiejnym krokiem z puszką piwa w ręku...nowe wcielenie Jezusa. Facet podchodził do ludzi i chyba nakłaniał ich na jakąś wiarę...trudno stwierdzić. ( Co ciekawe, podobno faktycznie zarejestrował swój kościół) Zwieńczeniem jego nauk była próba chodzenia po wodzie przeprowadzona w fontannie, następnie operowanie strumieniem wody z fontanny za pomocą siły woli/wiary. Mimo przyjemnej atmosfery na rynku trzeba było zbierać się na autobus, usłyszeliśmy jeszcze za sobą "Przestań tak dmuchać !" - rzucone gniewnym, głosem do wiatru przez Jezusa i poszliśmy na przystanek.

No i to na tyle opisu dnia, nie wiem czy jest tu co komentować - pewnie nie, ale mimo wszystko zachęcam.

P
s Co do zdjęcia - to okładka książki A.J Jacobsa "Rok biblijnego życia" - polecam :)

niedziela, 18 kwietnia 2010

Notka o notce

Muszę przyznać, że do tego aby coś tu napisać skłoniło mnie to..., że nawet Cyśka coś napisała. Codziennie nie dam rady, ale mniej niż ta Pani po prostu mieć nie mogę !

Więc...notka spontaniczne, pisząc kolejne wyrazy nie wiem co będzie dalej. Właściwie to totalne przelewanie myśli na papier, bardzo nieudolne zresztą, takie...pisanie o pisaniu. Cholera...jaki papier ?! Właściwie czuje się jakoś dziwnie, nieswojo...jak z wariatkowa, ciągle mam wrażenie, że straszny bałagan u mnie panuje, tam w mózgu. I...używam za dużo wielokropków. A i tak staram się nad tym panować ! Cholera co za miazga. Jestem ciekawy czy ten wpis wywoła inne odczucia niż irytacja i niezrozumienie. Tak w ogóle...to Cyśka nabiła mi dziś guza...łokciem ! I Tak...specjalnie i sadystycznie nie robię akapitów i wciskam swoje wielokropki gdzie się da ! Cyśka właśnie napisała, że nie chciała nabić mi guza i się przestraszyła...wybaczam i się nie gniewam, ale chwila...teraz pisz, że mam...pusty łepek ?! To to ja sobie zapamiętam ! O nie...zacząłem czytać co pisałem wcześnie...notka traci na spontaniczności, może czas przestać ją pisać ? Hmmm zrobię przerwę...znajdę pasujący do niej obrazek. Ok...nie znalazłem zdjęcia...może znajdę później i przeszło mi przez myśl żeby skasować tę notkę...więc zamieszczam ją jak najszybciej.

niedziela, 11 kwietnia 2010

Przepraszam, który mamy wiek ?




- Żyjemy w głupich czasach.
- Taa, nudne czasy, nudne...
- Ale masz komputer, telefon , telewizor i prezerwatywy .
- Prezerwatywy w zupełności by mi wystarczyły.


Ubolewaliśmy dziś z Szymkiem nad miejscem i czasami w jakich przyszło nam żyć. Nie chodziło tu wcale o dziurawe drogi czy brak 3 mln mieszkań, ani nawet o bezrobocie. Uznaliśmy, że jest po prostu nudno a światu brakuje jakiegoś unikatowego klimatu poprzednich lat. Może to niedorzeczne chłopięce marzenia, ale zamiast przeczytać na jakimś portalu internetowym ze swojego mobilnego internetu, że właśnie wymyślili nową szklana powłokę chroniącą tkaniny, rośliny i inne materiały przed bakteriami i zabrudzeniami wolałbym dowiedzieć się, siedząc w jakiejś spelunie przy winie, że właśnie odkryto nowy ląd, który zwie się Ameryką a ja zaciągnąłbym na statek, który tam płynie.

Myślę, że niemal wszyscy mają swój ulubiony okres, w którym chcieliby żyć. Szymek wybrał XIX - wieczny Londyn, XVII - wieczną Ukrainę i Plymouth XVI-XIX wiek. Marcelina też kiedyś mówiła, że widzi się w Ameryce w latach 70 i muszę przyznać, że ta perspektywa podoba się i mnie, ale...stoczylibyśmy się. A ja...XIX wieczny Londyn i spowite mgłą uliczki rozświetlane przez latarnie gazowe, o których jest mi dane tylko czytać.

Trochę się rozmarzyłem...szkoda, że nie możemy wybrać.

piątek, 9 kwietnia 2010

Jedyny imperator: władca porcji lodów.




Cześć !, dziś nie mam od siebie niczego ciekawego do napisania, ale to nic...mam coś lepszego.

Była taka książka...Napisana przez współczesnego mistrza horroru...O miasteczku gdzie zło znalazło swój dom...Domyślacie się ? Stephen King - "Miasteczko Salem". Kinga nie każdy lubi, niektórych nudzi, jednak mnie bardzo podoba się jego powolne budowanie klimatu grozy. Cierpliwie i kunsztownie, wyraz po wyrazie, zdanie po zdaniu, rzeźbi sceny opisane tak dokładnie, że czujemy się niemal jakbyśmy byli w jednej z jego ciemnych uliczek czy cmentarzu a obłąkana kobieta z zakładu psychiatrycznego jest niemal namacalna.

W
róćmy jednak do "Miasteczka Salem" a dokładnie do zamieszczonego tam wiersza, który wydał mi się...zobaczcie sami.

Wezwij zwijacza wielkich cygar,
Muskularnego, i każ mu ubijać
W misie obleśne, maślane śmietany.
I niech dziewuchy wałkonią się w sukniach
Takich jak zwykle, niech chłopcy przynoszą
Kwiaty w gazetach z zeszłego miesiąca.
Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów.

Z szuflad komody, którym brak
Trzech szklanych gałek, wyjmij pościel
Przez nią w gołębie kiedyś haftowaną
I twarz jej zakryj prześcieradłem.
Zrogowaciałe stopy niech wystają,
Świadcząc, że zimne i nieme jest ciało.
Niech światło lampy zalśni w szkliwie podłóg.
Jedyny imperator: władca porcji lodów.


Mnie zaintrygował, a wasze odczucia ?

środa, 7 kwietnia 2010

Ucz się ucz...



To jedna z tych nocy, a może raczej wieczorów, kiedy siedzę przy biurku gapiąc się w jakiś zeszyt lub książkę, sam nie wiem po co i zastanawiam się czemu marnuje sobie życie...Nie, właściwie nie marnuje życia, można nawet powiedzieć, że pracuje na lepszy byt. Marnuje...czas. Co do tego nie mam wątpliwości. Na tym padole zabawię pewnie do...70 ? plus/minus. 17 już za mną. Właśnie zaczyna się najlepszy okres mojego życia (lub zaczął się niedawno, lub niedługo się zacznie) i wbrew pozorom nie będzie trwał tak długo jak by się wydawało. Więc co ja tu robię ? Nieraz mam ochotę pieprznąć to wszystko i czerpać...i brać garściami od życia najwięcej jak się da. I czasem tak robię...tylko nazywa się to trochę mniej poetycko i wzniośle - "olewanie". Jest mi wtedy niezwykle przyjemnie, robiąc to na co mam ochotę z myślą "Teraz jest mi dobrze" " Co będzie później - nieważne !" Niestety po tym stanie szczęścia i euforii doświadczanej gdzieś w górze, poza zasięgiem trosk i zmartwień, przychodzi zejść na dół, a właściwie łupnąć o ziemię z siłą wprost proporcjonalną do wysokości, na której się wcześniej znajdowało. I wtedy pozostaje mi leżeć w tumanach kurzu wzbitych przez własny upadek i patrzeć tępo przed siebie z oczami utkwionymi w chmurach. Po chwili wstać z rozrywającym głowę bólem...z kacem duchowym. Wziąć na plecy zaległości i wrzuty, że sam je sobie stworzyłem, zmartwienia, inne problemy, których nie jest się winny, mimo to trzeba je dźwigać, a na koniec ciężkie widmo troski o przyszłość. Gdy idziesz z tym wszystkim zgarbiony i przytłoczony, ktoś wychodzi z cienia...bije Cię w twarz a Ty możesz zapomnieć o problemach...zajęty nowym bólem.



...Dobrze, że jest ktoś kto ciągnie ku górze:)