sobota, 25 grudnia 2010

Wilk w owczej skórze



Święta trwają, wczorajsza wigilia przebiegła całkiem pomyślnie. Jak co roku cała rodzina zgromadziła się u dziadków, babcia złożyła wszystkim życzenia i jak zawsze wzruszyła się przy tym do łez - to niesamowite jak ta kobieta nas wszystkich kocha. Łamanie opłatkiem z rodzicami było nieco sztywne i zdystansowane, ale mimo wszystko, mam wrażenie, że te kilka słów które sobie powiedzieliśmy było szczere i od serca. Później oczywiście mnóstwo jedzenia, spróbowałem nawet w tym roku ryby po grecku, od której to zawsze trzymałem się z dala i muszę wam powiedzieć, że jestem pozytywnie zaskoczony. Nie obeszło się też bez rozmów o ciotce wujka Staszka, który to pracował tam i tam i mieszkał tu i tu. Pytań czy "tego Staszka ?" "no tak, to co go ciotka Kryśka..." Sami rozumiecie o ludziach i zdarzeniach, o których ta młodsza część nie ma zielonego pojęcia. Do śpiewania kolęd też jakoś się nie włączyłem, ale na szczęście mam w rodzinie ludzi należących do mojego pokolenia, więc mimo wszystko się nie nudziłem.



Po powrocie do domu, aby nie burzyć świątecznego spokoju, swoimi dziwnymi praktykami, niepraktykowania dziwnych praktyk postanowiłem wybrać się na pasterkę. Razem ze znajomymi których spotkałem po drodze stanąłem w bocznej nawie i czekałem na rozpoczęcie. Zaczęło się punktualnie o północy od odśpiewania jakiejś mniej znanej kolędy. Było całkiem w porządku, mimo że nie przeżywałem faktu przyjścia na świat Zbawiciela. Udzielił mi się ten specyficzny klimat i czułem się trochę jak na swego rodzaju teatralnej sztuce. Więc po zdystansowaniu się było całkiem znośnie, a nawet przyjemnie.

Cała radość z tej specyficznej nocnej mszy zepsuło mi kazanie. Czynnik ludzi. Miałem cichą nadzieję, że raz w roku nie będzie o polityce, nie będzie o poglądach, że może coś o tolerancji, rodzinie, miłości, dobroci... Niestety i tym razem moment kazania okazał się dla mnie krytycznym, krew się we mnie zagotowała gdy po raz kolejny słyszałem "że pewne partie" (PO) chcą pozbawić nas polskości a "prawdziwi katolicy" (PiS) walczą o tą polskość i powinni otrzymać nasze wsparcie. Ksiądz powołał się też na historię, mówiąc że w dzisiejszych czasach ta nauka nie podważa już faktu narodzenia Jezusa, który jest niezaprzeczalny. Cóż może w kwestiach wiary i niezaprzeczalny, ale powoływanie się na jakąkolwiek naukę uważam, za chodzenie po bardzo cienkim lodzie. Całość tego przemówienia odbieram niestety jak perfidną demagogie. Nie chce być zbyt krytyczny w swoich słowach, ale niestety puste głowy łatwiej skłonić do potakiwania, a kapłan nawet nie starał się nawet być subtelny w swojej przemowie, to nie delikatna perswazja, to zwyczajne wpajanie innym dogmatów, które ktoś wcześniej wpoił jemu. Żegnaj samodzielnie myślenie, żegnaj indywidualizmie.

Nie chce już pisać o wszystkim co mnie boli w Kościele bo wyjdę na skrajnego antyklerykała...cóż może tak jest, ale postaram się zachować to dla siebie i pisać stosunkowo bez wylewania niechęci. Konkluzja z ostatnich dni jest taka, że jestem w stanie zrozumieć, że ludzie wierzą w Boga, sam tak do końca nie mam na ten temat ugruntowanego zdania - mam tylko nadzieję, że "coś jest". Trudniej mi zrozumieć wiarę w religię i osobowego Boga, ale nie potrafię zrozumieć wiary w Kościół i przypuszczam, że nigdy mi się to nie uda.

środa, 22 grudnia 2010

Wesołych Świąt




Chciałbym pisać na tym blogu o samych przyjemnych sprawach, ale życie niestety nie tylko z takich się składa. Przyszły święta - trudny okres dla religijnego sceptyka w katolickiej rodzinie. Od kiedy przestałem się kryć z tym, że istnienie miłosiernego i wszechmocnego stwórcy w osobowej postaci jest dla mnie co najmniej mało prawdopodobne a sama instytucja Kościoła to jedna wielka farsa mam w domu jedno wielkie piekło na ziemi...Co za ironia losu. Mam dość gróźb ojca i próśb matki, nie mogłem zrozumieć, albo raczej dalej nie mogę, dlaczego po prostu nie zostawią kwestii mojej wiary w spokoju. Czy to jest takie trudne do pojęcia, że jest to sprawa indywidualna i ani prośbami, ani groźbami, nikogo do uwierzenia w cokolwiek nie zmusimy ? No bo jak ? To to samo gdybym ja nagle zaczął od nich wymagać wiary w krasnoludki. Niedorzeczne prawda ? Szanuje religijne wybory innych ludzi - niech wierzą w co im się żywnie podoba, tylko niech mi się z tym nie narzucają, szanuję wiarę moich rodziców, ale takie próby skłonienia mnie do niej, zwyczajnie wprawiają mnie w osłupienie, bo jeśli liczą, że coś takiego wpłynie na moją faktyczna wiarę i na to co czuję muszą być głupi. Bo ani "proszę Cię uwierz" ani "Uwierz !" nie ma szans na powodzenie, nawet argumenty tu ciężko jakieś wysunąć, a co dopiero to. Jestem już tym wszystkim zmęczony, zastanawiam się czy nie ubrać maski, iść do kościoła jak przykładny katolik i nie odbiegając od polskiego schematu zadowolić rodzinę. Czy oportunizm ? Może. 2 lata wytrzymałem, walczyłem, próbowałem, myślałem, że może uda mi się bez żadnych konsekwencji zostać przy swoim wyborze, ale okazało się to niemożliwe. Nie interesuje mnie rola męczennika i tak czuję się jak heretyk na przesłuchaniu inkwizycji, więc może po prostu powiem co inkwizycja chce usłyszeć, że żaden ze mnie kacerz, husyta, arianin czy żyd, że nie wyznaje luteranizmu ani kalwinizmu, że jestem przykładny katolik i imię Pana chwalę i niech już mnie przestaną wieszać za wykręcone do tyłu ręce i przypalać żelazem, a wyznam co chcą, nawet, że czarne jest białe...

piątek, 10 grudnia 2010

***

Chciałbym napisać coś optymistycznego, ale ten dzień był zbyt chujowy.




...Może uda się później.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

"coś mikołajkowego"


(Zbieżność osób, nazwisk i sytuacji są przypadkowe)



6 grudnia - Mikołajki, z tej okazji szkołę przemierzały masy Mikołajów w lepszej lub gorszej jakości czerwonych czapkach z białym futerkiem i pomponem, więc nasz "Hogwart" i tak już specyficzny wyglądał jeszcze ciekawiej. Takiej solidaryzacji nie byłoby z pewnością bez odpowiedniej motywacji, jaką był immunitet chroniący przed odpowiedzią posiadacza świątecznej czapki. Mimo, że nie posiadałem magicznego nakrycia to pożyczyłem takowe na matematykę, obawiałem się, że cudowne właściwości zostaną zniwelowane przez najczarniejszą z czarnych aur prof. F, ale spróbować nie zaszkodzi...(właściwie to mogło zaszkodzić, ale i tak spróbowałem). Nauczycielowa weszła do klasy i już z progu przywitała mnie spojrzeniem w stylu: "jesteś chory na umyśle jeśli sądzisz, że Ci to w czymś pomoże...a poza tym wyglądasz jak kretyn", ale myśl ujarzmiła w swym plugawym umyśle nie pozwalając jej ujrzeć światła dziennego. Wiem, że nie podzielnie się z resztą klasy swoimi przemyśleniami co do moich rojeń na temat czapki i mojej zdolności umysłowej kosztowało ją tytaniczny wysiłek więc poczułem przypływ sympatii. Po chwili nielicznej grupy odważnych z pomponami zaczęli dołączać się inni aż w klasie zrobiło się biało-czerwono, (czy tylko ja mam wrażenie, że wyszło mi to w jakimś Solidarnościowym klimacie ?).Pani Profesor uświadomiła nas, że gdyby tylko chciała to by te nasze czapki olała ale jest wielkoduszna i w to piękne święto jako prezent dla nas - nie pyta.

P
rzez resztę dnia zdążyłem : Nie mieć pełnoetatowego angielskiego, zawalić spawdzian z chemii i tym samym utrudnić sobie zdobycie 4 na półrocze, dowiedzieć się , ze nie ma hiszpańskiego przez cały tydzień , rozczarować się panem psychologiem, którym zachwycała się swego czasu M., dostać tróje z biologi i pewnie pożegnać się z 5 na półrocze. Dzień niby lajtowy, ale nie licząc ocen.

I to by było na tyle blogowania, po powrocie ze szkoły i lekcji angielskiego, siedzę tu i piszę, zamiast uczyć się na jutro.

piątek, 3 grudnia 2010

Nothing special ?

Jak widać, częstotliwość publikowania nowych notek jest wręcz oszołamiająca. Blog poszedł w odstawkę. Brak chęci i czasu sprawił, że ostatni raz pisałem jakieś...3 miesiące temu ? A pisałem tylko o swoim dniu więc właściwie dla siebie, bo przyjemnie jest mi wrócić po jakimś czasie, przeczytać, przypomnieć sobie i powspominać. Na mini/pseudo felietony nie mam weny. Wszystkie te rzeczy, które mnie irytowały bądź intrygowały stały się nieco obojętne, nie wiem jak radziłem sobie z pisaniem o nich i czy mój warsztat pisarski oddawał cokolwiek, ale jednak chciałem się wypowiadać. Może to przez zmęczenie, własne problemy lub natłok obowiązków a może staję się konformistą?

O ile w tym roku zima ociągała się ze swoim przyjściem( lub tylko odnoszę takie wrażenie), o tyle teraz odbija sobie z nawiązką. Nie lubię tej pory roku. Mimo, że nie ma ani wielkich mrozów, ani zimowej pluchy, słowem na jakość zimy nie można narzekać, to noc gdy idę do szkoły i noc gdy wracam ze szkoły, nie wpływa pozytywnie na moje samopoczucie. Najchętniej spałbym, okryty ciepła kołdrą i kocem z głową głęboko zanurzoną w poduszkę, czytał książki, oglądał seriale i pił kakao, ale niestety...Życie to nie bajka dlatego musi mi wystarczyć codzienna monotonia z torbą, lub plecakiem na ramieniu codziennie o 7 rano na autobus. Nie licząc tych dni kiedy stwierdzam, że prędzej rzucę się pod samochód niż wyjdę z ciepłego łóżka, mówię, że mam na 2 lekcję z bliżej nieokreślonych wyjątkowych okoliczność i śpię dłużej o boskie 50 minut.

D
zisiejszy dzień podobny do innych...z kilkoma wyjątkami. Piątek jak piątek, wstałem nawet na wf na dwóch pierwszych lekcjach, co nieczęsto zdarzało mi się w 1 klasie. Właściwie wstałem żeby pouczyć się na poprawę sprawdzianu z hiszpańskiego, ale na szczęście nauczyciele nie dociekają motywów obecności na swoich lekcjach więc...wf na +. Po lekcjach do Haczowa, do Kamila, na 1 autobus oczywiście nie zdążyliśmy, ale za to kupiłem prezent-książkę na klasowe mikołajki. Następny PKS jakoś nie chciał przyjechać punktualnie. Kamil zmęczony oczekiwaniem oparł się o słup informacyjny i tym samym ozdobił płaszcz klejem do plakatów. Wyczekiwany autobus do Brzozowa przez Haczów wreszcie przyjechał. Po krótkim spacerem przez bliżej nieokreślony laso-park, o którego istnieniu Kamil zaprzeczał, a który to ja widocznie widziałem i odważyłem się nazwać po imieniu "lasem" tym samym podważając wielkomiejskość Haczowa. Bo nie godzi się mieć lasu w środku wis, prawda ? W ciepłym domu, dostaliśmy ciepłe spagetti, czuję się nieco niezręcznie, kiedy dokarmiają mnie mamy kolegów, więc początkowo grzecznie odmówiłem, mając na uwadze, ze mam w plecaku jeszcze jedną niezjedzoną kanapkę i jakoś przetrwam. Jak już najedzeni to coś robić a jak coś robić to nie wiadomo co, ale i ta jest fajnie, ale najfajniej zrobiło się jak zaczęliśmy grać w singstara tj. Pojedynek na śpiewanie z chórzystą uważam za mało wyrównaną walkę, ale co jak co raz albo dwa udało mi się wygrać. Później jeszcze trochę nicnierobienia i trzeba wracać do domu. Nie wiem czy Kamil zaszantażował swoich rodziców, czy powiedział, że jestem synem jakiegoś liczącego się polityka, czy oni sami z siebie są tacy dobrzy, że Klamut senior podwiózł mnie pod sam dom, dzięki mu za to.

Notki koniec, na dobre zakończenie sił brak, ale biorąc pod uwage ile tu wypisałem i która jest godzina oficjalnie sam się rozgrzeszam.

sobota, 18 września 2010

Long day

Ekhmm...ekhmm - jakby tu zacząć...Muszę przyznać, że czuję się nieco nieswojo pisząc tę, pierwszą od paru miesięcy notkę. Skąd ta przerwa ? Sam nie wiem, może to brak ciekawych tematów, a może po prostu wypalił się mój pisarski zapał. W każdym razie już od dobrych kilku dni nachodziło mnie wieczorami pragnienie, by usiąść w ciszy przed komputerem i sprawić by powstało tu coś wartego przeczytania. Porzucałem jednak tę myśl zniechęcony i przeświadczony o tym, że nie ma niczego ciekawego czym mógłbym się podzielić - tak było aż do dziś - wreszcie..."coś się zadziało".

W
stałem dziś o 9 rano - co w sobotę(Kiedy zaczynałem pisać była jeszcze sobota) jest zgoła niezłym wynikiem, ale nie przeceniajcie mnie - gdybym mógł spałbym co najmniej do 11, niestety czekało mnie impregnowanie poddasza, swoją drogą fascynująca czynność, która zabrała mi bagatela 3,5h. Na prawdziwa frajdę musiałem jednak zaczekać do czyszczenia spod paznokci, tej zielonej farbo-podobnej substancji, może oszczędzę wam naturalistycznych opisów, w każdym razie używałem szczoteczki tak długo aż zdziałała jak pilnik. Po 17:24 z 11 wysiadła M. - wyglądała na całkiem zadowoloną ze spotkani ze mną (Mam nadzieję !)...więc ja też się ucieszyłem. Co do wieczoruuu[...] tak jak pisałem...było świetnie. O 22 z M. ubraną w moją bluzę wyszliśmy na przystanek gdzie przyszły "rudy dresiarz" dzielnie uczył się jak być facetem. Nasze wygłupy podłapali jacyś pijani goście i trzeba było w pośpiechu ewakuować się do domu kolegi, tak że M. aż uciekł autobus. Początkowo żałowałem, że nie poprawiłem twarzy chociaż jednemu wstawionemu kretynowi - a jestem pewien, że dałbym radę (jednemu)...i pewnie skończyłoby się to wiadomo, gdyby nie M. jednak ze względu na nią, lepiej było...uciec - bo tak to wyglądało. Nie chciałbym nikogo stawiać w sytuacji, w której musi bezsilnie patrzeć na to jak chłopak, kolega czy ktokolwiek obrywa po mordzie...A kto wie ? Czy przez dumę i konfrontację nie naraziłbym też drugiej osoby...

niedziela, 9 maja 2010

Dzieci wesoło[...] Zapaliły papierosy, wyciągnęły flaszki...



Z przymrużeniem oka o was napiszę, młodzieży droga – nie cała, nie ! Krytykować może lubię, ale z rozwagą, nie wszystkich, bez generalizowania i wrzucania do jednego worka. Tak, żeby urażeni poczuli się ci co powinni. O „tej dzisiejszej młodzieży” już dużo było, że się buntują, to piją, to znowu palą, ale co z tego ? Żeby nie zostać zlinczowanym za to obojętne podejście wesprę się Kochanowskim: "Jakoby też rok bez wiosny mieć chcieli,/ Którzy chcą, żeby młodzi nie szaleli". Może i jestem zdemoralizowany, ale jak się tacy jednak uczą, w domu pomogą, potrzebującemu 2 zł rzucą i coś w tej głowie mają, więc co w tym złego, że weekend spędzą przy ognisku pijąc piwo ? Nie wyznaczajmy sztucznej granicy. Daję głowę, że znalazłbym niejednego 20-latka, który z alkoholem powinien jeszcze poczekać… To całkiem zdrowe :nauka, obowiązki, znajomi, zabawa – przy założeniu, że w głowie jest odpowiednia ilość szarych komórek… Młodzież, tak chyba powinno być – przynajmniej moim zdaniem.

Są jednak osoby, na których drodze rozwoju coś poszło nie tak, jakiś błąd… zwarcie i wychodzi co wychodzi. Dostajemy, człowieka sfrustrowanego, z kompleksami ? Ciężko stwierdzić . Stąd np. 14 – 15 letni chłopcy jebiący policje na 100 %, dlaczego ? Bo potrzebują przynależeć do jakiejś grupy, w niej czują się pewni, mocni. Policja w swoich działaniach często nie jest idealna, ja to wiem i wy to wiecie. Ale nie oni, to jednak nie ma znaczenia . Teraz czują się ważniejsi, lepsi… Potrzeba potwierdzenia własnej wartości została zaspokojona a ego podbudowane. To dotyczy głównie męskiej części… a teraz coś zupełnie „unisex” jak np. rozpaczliwa chęć zwrócenia na siebie uwagi. Dlaczego jeden 15 latek w złym nastroju niemający ochoty z nikim rozmawiać, nie wejdzie na gg i pójdzie się przejść lub ustawi status na niewidoczny a inny wielkimi litrami wypisze „Wkurwiony…nie pisać =/”? Ja wiem – to są tylko irytujące mnie nic nie znaczące szczegóły, ale podłoże tych szczegółów leży tam gdzieś… W ich mózgu i kto wie… jaki będzie rzutować na światopogląd i zachowanie tych osób jako dorosłych ludzi.

Chyba chciałem po prostu napisać o irytującym mnie zachowaniu niektórych ludzi, a przez przypadek bardziej zgłębiłem się w jego przyczyny. Czy moje wnioski są słuszne ? Nie wiem. Czy wszystko zostało powiedziane ? Z pewnością nie. Temat bardzo obszerny i do głębszych przemyśleń.

poniedziałek, 3 maja 2010

3...2...1...start !



Już od jakiegoś czasu zbierałem się w sobie, żeby wziąć rower i trochę pojeździć
i właśnie dziś przyszedł ten moment. Krótkie spodenki, T-shirt i ten "dizajnerski", obcisły, oddychający longsleeve. Parę przysiadów, kilka skłonów i do dzieła ! Teraz pozostaje sprawa wyboru roweru, mój do niczego się nie nadaję po ostatniej wakacyjnej kolizji ( o którą swoją drogą miałem pierwszą i mam nadzieję ostatnią rozprawę sądową...no, ale to temat na inną notkę) Wracając do roweru...mam do wyboru świeżo kupioną dla mamy, holenderkę w stylu retro z super wygodnym siedzeniem, koszykiem i błotnikami oraz...rower do kolarstwa górskiego z cholernie niewygodnym, twardym siedzeniem i szerokimi oponami z bieżnikiem jak w traktorze, którego dumnym posiadaczem jest mój brat - trudny wybór...

...Jadę, omijam kałuże, bo błotników nie ma, ludzie spoglądają na mnie jak na prawdziwego sportowca...czuję, że to był dobry wybór...
...Pierwszy kilometr za mną... "Co ja sobie myślałem ?! Zaraz wypluje płuca, trzeba było wziąć tą cholerną holenderkę" Dociera do mnie brutalna prawda - moja forma jest w opłakanym stanie. Siodełko uwiera w tyłek, jest tak cholernie nisko, że i tak ciężkie już pedałowanie z uwagi na szerokość opon, staje się jeszcze cięższe, przypominam sobie, że pytałem już Michała dlaczego czegoś z tym nie zrobi "Tak się jeździ." - aha, tak się jeździ. Wyjaśnienie mało satysfakcjonujące, ale rower nie mój więc tematu nie drążę. Z uwagi no to, że zacząłem sapać i pokracznie poruszać się na rowerze a mój wygląd wiele na tym stracił, spojrzenia przechodniów zaczęły być z goła inne, skręciłem więc w jakąś polną drogę. Nie omijam już kałuż...ba, specjalnie wjeżdżam w te najgłębsze ! I na największe wzniesienia. Zjeżdżam między drzewami, uderzany gałęziami po twarzy, ubrudzonej lecącym na wszystkie strony błotem. Wyjeżdżam pod górę, powoli i mozolnie z grymasem na twarzy, spływającym po plecach potem i drgającymi mięśniami, jestem wycieńczony i wicie co ? To była niesamowita frajda ! Czułem się świetnie, jakbym wyrzucił z siebie wszystkie negatywne emocje. Po powrocie do domu, gdy próbowałem wejść po schodach, nogi prawie odmówiły mi posłuszeństwa, pierwszy krok...noga zgięła się mimo woli. Wszedłem - tym razem ostrożniej. Zapomniałbym...prysznic, taak to był najlepszy, najbardziej relaksujący prysznic w moim życiu.

wtorek, 27 kwietnia 2010

W wariacji rutyny




Czytam wasze blogi i sporo w nich po prostu opisów dnia...też postanowiłem spróbować - tak zwyczajnie...bez udziwnień. Proszę.

Dziś był jeden z tych całkiem przyjemnych dni w szkole, kiedy czuje się, że jakaś wyższa siła zsyła na nas swoje łaski. Objawia się to znakami w postaci oddalenia od nas chemii, geografii, dwóch religii oraz możliwości obijania się na PO, kiedy profesor Minorowicz przygotowuje swój zwieńczający lata jego pracy projekt, która ma na celu nauczyć nas...zwykłych śmiertelników jak obchodzić się z ofiarami wszelkich: skaleczeń, wypadków i kataklizmów. Szczególnie ucieszyłem się na wiadomość, że z jakichś przyczyn, (których nie znam do teraz) nie będzie geografii a klasa jest zwolniona do domu. Normalnie nie mam nic przeciwko temu...spokojnemu przedmiotowi, tak...spokojny to dobre słowo. Siedzę w swojej pierwszej ławce przy otwartym oknie, delektując się wiosenną pogodą, czytając coś, lub po prostu, gapiąc się na ulicę - żyć nie umierać. Jednak dzisiaj czekała mnie zaległa kartkówka, na którą moją jedyną formą przygotowania było robienie ogromnych ściąg przez pierwsze kilka lekcji, nic więc dziwnego, że byłem zadowolony z takiego obrotu spraw.

P
o wyjściu ze szkoły jednogłośnie zdecydowaliśmy się iść coś zjeść, jednak jeśli chodzi o to co zjemy, cóż...lody, kababy, parówki w cieście...i Cyśka, która biadoliła, żeby każdy zdecydował się na to samo. Ja sam nie byłem zbyt głodny i starałem się wytrwać zachowując przy okazji swoje pieniądze, oczywiście wyszło jak zawsze...Szczęśliwy z kebabem w ręku siedziałem na Krośnieńskim rynku. Normalność dnia zakłóciło kroczące chwiejnym krokiem z puszką piwa w ręku...nowe wcielenie Jezusa. Facet podchodził do ludzi i chyba nakłaniał ich na jakąś wiarę...trudno stwierdzić. ( Co ciekawe, podobno faktycznie zarejestrował swój kościół) Zwieńczeniem jego nauk była próba chodzenia po wodzie przeprowadzona w fontannie, następnie operowanie strumieniem wody z fontanny za pomocą siły woli/wiary. Mimo przyjemnej atmosfery na rynku trzeba było zbierać się na autobus, usłyszeliśmy jeszcze za sobą "Przestań tak dmuchać !" - rzucone gniewnym, głosem do wiatru przez Jezusa i poszliśmy na przystanek.

No i to na tyle opisu dnia, nie wiem czy jest tu co komentować - pewnie nie, ale mimo wszystko zachęcam.

P
s Co do zdjęcia - to okładka książki A.J Jacobsa "Rok biblijnego życia" - polecam :)

niedziela, 18 kwietnia 2010

Notka o notce

Muszę przyznać, że do tego aby coś tu napisać skłoniło mnie to..., że nawet Cyśka coś napisała. Codziennie nie dam rady, ale mniej niż ta Pani po prostu mieć nie mogę !

Więc...notka spontaniczne, pisząc kolejne wyrazy nie wiem co będzie dalej. Właściwie to totalne przelewanie myśli na papier, bardzo nieudolne zresztą, takie...pisanie o pisaniu. Cholera...jaki papier ?! Właściwie czuje się jakoś dziwnie, nieswojo...jak z wariatkowa, ciągle mam wrażenie, że straszny bałagan u mnie panuje, tam w mózgu. I...używam za dużo wielokropków. A i tak staram się nad tym panować ! Cholera co za miazga. Jestem ciekawy czy ten wpis wywoła inne odczucia niż irytacja i niezrozumienie. Tak w ogóle...to Cyśka nabiła mi dziś guza...łokciem ! I Tak...specjalnie i sadystycznie nie robię akapitów i wciskam swoje wielokropki gdzie się da ! Cyśka właśnie napisała, że nie chciała nabić mi guza i się przestraszyła...wybaczam i się nie gniewam, ale chwila...teraz pisz, że mam...pusty łepek ?! To to ja sobie zapamiętam ! O nie...zacząłem czytać co pisałem wcześnie...notka traci na spontaniczności, może czas przestać ją pisać ? Hmmm zrobię przerwę...znajdę pasujący do niej obrazek. Ok...nie znalazłem zdjęcia...może znajdę później i przeszło mi przez myśl żeby skasować tę notkę...więc zamieszczam ją jak najszybciej.

niedziela, 11 kwietnia 2010

Przepraszam, który mamy wiek ?




- Żyjemy w głupich czasach.
- Taa, nudne czasy, nudne...
- Ale masz komputer, telefon , telewizor i prezerwatywy .
- Prezerwatywy w zupełności by mi wystarczyły.


Ubolewaliśmy dziś z Szymkiem nad miejscem i czasami w jakich przyszło nam żyć. Nie chodziło tu wcale o dziurawe drogi czy brak 3 mln mieszkań, ani nawet o bezrobocie. Uznaliśmy, że jest po prostu nudno a światu brakuje jakiegoś unikatowego klimatu poprzednich lat. Może to niedorzeczne chłopięce marzenia, ale zamiast przeczytać na jakimś portalu internetowym ze swojego mobilnego internetu, że właśnie wymyślili nową szklana powłokę chroniącą tkaniny, rośliny i inne materiały przed bakteriami i zabrudzeniami wolałbym dowiedzieć się, siedząc w jakiejś spelunie przy winie, że właśnie odkryto nowy ląd, który zwie się Ameryką a ja zaciągnąłbym na statek, który tam płynie.

Myślę, że niemal wszyscy mają swój ulubiony okres, w którym chcieliby żyć. Szymek wybrał XIX - wieczny Londyn, XVII - wieczną Ukrainę i Plymouth XVI-XIX wiek. Marcelina też kiedyś mówiła, że widzi się w Ameryce w latach 70 i muszę przyznać, że ta perspektywa podoba się i mnie, ale...stoczylibyśmy się. A ja...XIX wieczny Londyn i spowite mgłą uliczki rozświetlane przez latarnie gazowe, o których jest mi dane tylko czytać.

Trochę się rozmarzyłem...szkoda, że nie możemy wybrać.

piątek, 9 kwietnia 2010

Jedyny imperator: władca porcji lodów.




Cześć !, dziś nie mam od siebie niczego ciekawego do napisania, ale to nic...mam coś lepszego.

Była taka książka...Napisana przez współczesnego mistrza horroru...O miasteczku gdzie zło znalazło swój dom...Domyślacie się ? Stephen King - "Miasteczko Salem". Kinga nie każdy lubi, niektórych nudzi, jednak mnie bardzo podoba się jego powolne budowanie klimatu grozy. Cierpliwie i kunsztownie, wyraz po wyrazie, zdanie po zdaniu, rzeźbi sceny opisane tak dokładnie, że czujemy się niemal jakbyśmy byli w jednej z jego ciemnych uliczek czy cmentarzu a obłąkana kobieta z zakładu psychiatrycznego jest niemal namacalna.

W
róćmy jednak do "Miasteczka Salem" a dokładnie do zamieszczonego tam wiersza, który wydał mi się...zobaczcie sami.

Wezwij zwijacza wielkich cygar,
Muskularnego, i każ mu ubijać
W misie obleśne, maślane śmietany.
I niech dziewuchy wałkonią się w sukniach
Takich jak zwykle, niech chłopcy przynoszą
Kwiaty w gazetach z zeszłego miesiąca.
Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów.

Z szuflad komody, którym brak
Trzech szklanych gałek, wyjmij pościel
Przez nią w gołębie kiedyś haftowaną
I twarz jej zakryj prześcieradłem.
Zrogowaciałe stopy niech wystają,
Świadcząc, że zimne i nieme jest ciało.
Niech światło lampy zalśni w szkliwie podłóg.
Jedyny imperator: władca porcji lodów.


Mnie zaintrygował, a wasze odczucia ?

środa, 7 kwietnia 2010

Ucz się ucz...



To jedna z tych nocy, a może raczej wieczorów, kiedy siedzę przy biurku gapiąc się w jakiś zeszyt lub książkę, sam nie wiem po co i zastanawiam się czemu marnuje sobie życie...Nie, właściwie nie marnuje życia, można nawet powiedzieć, że pracuje na lepszy byt. Marnuje...czas. Co do tego nie mam wątpliwości. Na tym padole zabawię pewnie do...70 ? plus/minus. 17 już za mną. Właśnie zaczyna się najlepszy okres mojego życia (lub zaczął się niedawno, lub niedługo się zacznie) i wbrew pozorom nie będzie trwał tak długo jak by się wydawało. Więc co ja tu robię ? Nieraz mam ochotę pieprznąć to wszystko i czerpać...i brać garściami od życia najwięcej jak się da. I czasem tak robię...tylko nazywa się to trochę mniej poetycko i wzniośle - "olewanie". Jest mi wtedy niezwykle przyjemnie, robiąc to na co mam ochotę z myślą "Teraz jest mi dobrze" " Co będzie później - nieważne !" Niestety po tym stanie szczęścia i euforii doświadczanej gdzieś w górze, poza zasięgiem trosk i zmartwień, przychodzi zejść na dół, a właściwie łupnąć o ziemię z siłą wprost proporcjonalną do wysokości, na której się wcześniej znajdowało. I wtedy pozostaje mi leżeć w tumanach kurzu wzbitych przez własny upadek i patrzeć tępo przed siebie z oczami utkwionymi w chmurach. Po chwili wstać z rozrywającym głowę bólem...z kacem duchowym. Wziąć na plecy zaległości i wrzuty, że sam je sobie stworzyłem, zmartwienia, inne problemy, których nie jest się winny, mimo to trzeba je dźwigać, a na koniec ciężkie widmo troski o przyszłość. Gdy idziesz z tym wszystkim zgarbiony i przytłoczony, ktoś wychodzi z cienia...bije Cię w twarz a Ty możesz zapomnieć o problemach...zajęty nowym bólem.



...Dobrze, że jest ktoś kto ciągnie ku górze:)

wtorek, 30 marca 2010

...idź w pokoju !




W ielkanoc, Wielkanoc ! To największe święto zbliża się wielkimi krokami. Będzie sprzątanie, pieczenie i przygotowanie duchowe - iście świąteczny nastrój !
Ludzie idą do spowiedzi, wyznają grzechy, które wyznawali miesiące czy też lata temu i które asertywnie będą wyznawać przez następne lata( to chyba dla tego że Kościół jest pełen tradycji.) Najlepsze jest to, że Ci ludzie doskonale wiedzą, że żadnej poprawy nie będzie. Podchodzić do sakramentu pokuty z wewnętrznym przeświadczeniem, że nic on właściwie nie zmieni ? Że właściwie nie żałujemy, że zaśmiecamy to pieprzone środowisko wyrzuceniem butelki po piwie do rzeki ? Skoro jakieś 100km dalej fabryk pasty do zębów wpuści do niej tony chemikaliów. Właściwie kto dziś spowiada się z takich "banałów" jak zaśmiecanie środowiska, ale to też grzech, kto dał nam prawo do umniejszania jego wagi i pominięcia go przy spowiedzi? ale z drugiej strony nie żałujemy, a przynajmniej nie tak żeby czuć potrzebę przeproszenia Pana za ten papierek w rowie. Ciekawe ile z 1000 nastolatków będzie żałować wagarów, piwa na ognisku, papierosa i seksu ? a przekleństw ? phi...Ale wyspowiadają się z tego bez poczucia winy, do komunii pójdą i z głowy. Można oszukiwać innych, ale wmawiać sobie, że ta spowiedź była dobra ? Nie nie była ! Spójrz prawdzie w oczy człowieku i nie okłamuj samego siebie... Zastanów się nad głębszym sensem tego co robisz.
Amen

niedziela, 28 marca 2010

28 marca

Dawno nie pisałem. Były imprezy w piątki, było dobrze i źle, była wycieczka do Krakowa, która pozostawiła ciepłe wspomnienia...a gdzieś w międzyczasie zrobiła się wiosna.

Czuję się dziwnie. Bo wiosenna chandra też istnieje...Wzloty na pierwszych promieniach słońca a następnie bolesne z nich upadki mieszają w głowie. Nie wiem tylko dlaczego zdarza mi się spadać...przecież wszystko jest dobrze...naprawdę. Czuję się trochę jak świr.

środa, 17 marca 2010

Seks w rozmiarze XXS ?




Hotshot - to chwytliwa nazwa prezerwatyw, które już niedługo będą dostępne w szwajcarskich sklepach. Stworzone z myślą o 12- 14 latkach, dla których gumki w standardowych rozmiarach są...po prostu za duże.

Sprawa jakby nie patrzeć, kontrowersyjna. Jestem zdania, że lepszy 13 latek w łóżku z gumką niż bez. Od problemu uciekać nie można - w coraz młodszym wieku dochodzi do pierwszej inicjacji i jeśli jest to w wieku już 12 - 14 lat, to tak...jest to problem. Cóż, dziecka w tym wieku nie można nazwać gotowym ani psychicznie, ani fizycznie, ani zdolnego ponieść najmniejszych nawet konsekwencji. Więc pytanie brzmi czy same prezerwatywy są rozwiązaniem ? Jakiś sposób to jest, skoro już muszą, to opcja w zabezpieczeniu jest lepsza. Tylko dlaczego zamiast przyczyn likwidujemy skutki ? Gumki niech będą, ale więcej od nich powinno być godzin uświadamiania, że warto poczekać...choć chwilę, nie do ślubu, nie do 18, ale cholera nie w wieku 13 lat !

Nie rozdajmy narkomanom czystych strzykawek, tylko leczmy ich z narkomanii.

I Tymi słowami koniec notki. Komentarze mile widziane :)

poniedziałek, 15 marca 2010

Operaacja Szkoła




Poniedziałek 15.03.2010r. wybuchła wojna, która swoimi dzianiami objęła wielki obszar. o godzinie 10:50 małe państewko "Mateusz" zostało otwarcie zaatakowane od frontu przez hordy państwa "Biologii" Wojska Mateusza, które około miesiąca temu poniosły sromotna porażkę z tym wrogiem...tym razem były przygotowane, atak nie był też zaskoczeniem. Po krótkiej, około 35 minutowej walce na polu bitwy ucichło, nie obeszło się jednak bez strat...Generał po cichu liczył, że zachowa wszystkie punkt...wszystkich żołnierzy...bilans walk oszacował na 4.Głównodowodzący podniósł głowę i zamyślił się posępnie...to był dopiero początek ! Już jutro jeden z najgroźniejszych wrogów miał nadejść od wschodu, jego siła mierzona w milionach, a straszna nazwa to..."chemia" ! Na której sam dźwięk, włos jeżył się na głowach mieszkańców Mateusza. Do ataku przystąpiły, także nadciągające od południa "Hiszpański" i oddalone o 4 dni wielkie, silne i co najgorsze posiadające najokrutniejszego z okrutnych, złego i podstępnego generała o mrocznym przydomku "prof. Fundakowska !" "Królestwo Matematyki". Sytuacja była tragiczna, mieszkańcy państwa nie widzieli dla siebie ratunku, czując na karku oddech nieuchronnej i nieubłaganej katastrofy... Nagle nie wiedząc czemu i nie wiedząc skąd swą pomoc zaoferowało Wielkie, opływające w chwałę i bogactwo... "Imperium Marcelińskie" ! Otucha popłynęła do serc mieszkańców "Mateusza" liczyli też nieśmiało na tajną pomoc sąsiada "Konrada", w walce z "Chemią", o której to pomocy nie mogli dowiedzieć się wrogowie. Tak więc zaczęła się era wielkich wojen, której uczestnicy przejdą do historii jako wielcy zwycięscy lub wielcy przegrani !


T
o jest mój chory obraz sprawdzianów, które czekają mnie w najbliższych 2 dwóch tygodniach. Jak widać od takiej ilości nauki mózg może ulec trwałemu uszkodzeniu, dlatego mam zamiar drogą sądową walczyć o odszkodowanie !

P
ozdrawiam i do zobaczenia.

sobota, 13 marca 2010

Requiem

Sobota, sobota ! Moje soboty podzielone są na 3 etapy. Pierwszy z nich ( z resztą bardzo ważny i gloryfikowany)...spanie przynajmniej do 10. Taak, dziś też spałem do 10 i jest mi z tym bosko! Kolejny to 'nic nie robienie'...lub robienie mało istotnych przyziemnych rzeczy jak: sprzątanie, sprzątanie i...sprzątanie. Na szczęście jest to proces krótkotrwały, tudzież godzina - dwie, z przerwami na jedzenie. I ostatni etap czyli miłe i przyjemne spędzanie wieczoru.

Dziś "miłe i przyjemne spędzanie wieczoru" odbyło się z Cyśką. Zaopatrzyłem się więc w Jezyki i Shocko - Bons'y, na których widok Cysiak zrobił minę : " Jestem w raju, niczego więcej nie potrzebuje, zostawcie mnie w spokoju" Gdy kontakt z rzeczywistością został powtórnie nawiązany przyszedł czas na oglądanie filmu. Gdzieś w międzyczasie rzuciłem Czoko Szoksem ( bo nazwa pierwotna okazała się zbyt trudna do zapamiętania, więc ŁAKOCIE, za każdym razem nosiły inną nazwę)Tak, rzuciłem tym Szoko Czoksem, bynajmniej nie specjalnie do szklanki z herbatą, którą trzymała...no nie trudno się domyślić kto trzymał. Przez 0,1 sekund zobaczyłem na twarzy ofiary chęć zamordowania mnie, trzymaną w reku szklanką, jednak to pragnienie szybko ustąpiło, zastąpione salwami śmiechu obojga. Pominę tu kwestie pożyczania skarpetek, które uległy największemu uszkodzeniu przez nadzwyczaj mokrą herbatę...:)



W
repertuarze na dziś znalazło się Requiem for a Dream. Film może nie starty, ale swoje 10 lat już ma a ja widziałem go dziś po raz pierwszy. Do 40 minuty jest...zwyczajny, ale po przekroczeniu tej granicy czułem się jak nasączany jadem. Obraz narkomanii i innych problemów społecznych, żadna nowość, prawda ? Film jednak tworzy tak swoisty, przytłaczający klimat, że z każdą minutą byłem coraz bardziej zdołowany. Nie jestem do końca pewien jakimi środkami uzyskano taki efekt, na pewno muzyka odgrywa dużą rolę. W każdym razie, każdemu który nie oglądał, każdemu kto ma zamiar sięgnąć po prochy, polecam Requiem...

I to właściwie koniec tej, już drugiej notki, więc...do następnego razu.

piątek, 12 marca 2010

Niech stanie się światłość !




Dzień pierwszy blogowania.

Tak...więc zachęcony bezmiarem blogów znajomych, które rosną jak grzyby po deszczu, sam też zdecydowałem się na założenie takowego. Dodatkowo poczułem silną potrzebę, podzielenia się przemyśleniami po rozmowie z Marcys...Marceliną. Nie żeby były jakieś bardzo głębokie i nie sądzę, że wpłyną na sytuację pokoju na świecie, ale w jakiś sposób mogą kogoś zaciekawić.

O czym będę pisał ? Sam nie wiem, jakiś forma bloga pewnie zacznie się ujawniać dopiero gdy opadnie pierwszy kurz, powstały przy jego tworzeniu. Właściwie miało być o głupotach coś jak...dziennik ? Ale miałbym problemy z oddzieleniem tego czym mogę się podzielić, a tym co jest...czym po prostu nie.

Więc stworzyłem bloga...i jeszcze zobaczę czy jest to dobre.


Do następnego wpisu.