sobota, 25 grudnia 2010

Wilk w owczej skórze



Święta trwają, wczorajsza wigilia przebiegła całkiem pomyślnie. Jak co roku cała rodzina zgromadziła się u dziadków, babcia złożyła wszystkim życzenia i jak zawsze wzruszyła się przy tym do łez - to niesamowite jak ta kobieta nas wszystkich kocha. Łamanie opłatkiem z rodzicami było nieco sztywne i zdystansowane, ale mimo wszystko, mam wrażenie, że te kilka słów które sobie powiedzieliśmy było szczere i od serca. Później oczywiście mnóstwo jedzenia, spróbowałem nawet w tym roku ryby po grecku, od której to zawsze trzymałem się z dala i muszę wam powiedzieć, że jestem pozytywnie zaskoczony. Nie obeszło się też bez rozmów o ciotce wujka Staszka, który to pracował tam i tam i mieszkał tu i tu. Pytań czy "tego Staszka ?" "no tak, to co go ciotka Kryśka..." Sami rozumiecie o ludziach i zdarzeniach, o których ta młodsza część nie ma zielonego pojęcia. Do śpiewania kolęd też jakoś się nie włączyłem, ale na szczęście mam w rodzinie ludzi należących do mojego pokolenia, więc mimo wszystko się nie nudziłem.



Po powrocie do domu, aby nie burzyć świątecznego spokoju, swoimi dziwnymi praktykami, niepraktykowania dziwnych praktyk postanowiłem wybrać się na pasterkę. Razem ze znajomymi których spotkałem po drodze stanąłem w bocznej nawie i czekałem na rozpoczęcie. Zaczęło się punktualnie o północy od odśpiewania jakiejś mniej znanej kolędy. Było całkiem w porządku, mimo że nie przeżywałem faktu przyjścia na świat Zbawiciela. Udzielił mi się ten specyficzny klimat i czułem się trochę jak na swego rodzaju teatralnej sztuce. Więc po zdystansowaniu się było całkiem znośnie, a nawet przyjemnie.

Cała radość z tej specyficznej nocnej mszy zepsuło mi kazanie. Czynnik ludzi. Miałem cichą nadzieję, że raz w roku nie będzie o polityce, nie będzie o poglądach, że może coś o tolerancji, rodzinie, miłości, dobroci... Niestety i tym razem moment kazania okazał się dla mnie krytycznym, krew się we mnie zagotowała gdy po raz kolejny słyszałem "że pewne partie" (PO) chcą pozbawić nas polskości a "prawdziwi katolicy" (PiS) walczą o tą polskość i powinni otrzymać nasze wsparcie. Ksiądz powołał się też na historię, mówiąc że w dzisiejszych czasach ta nauka nie podważa już faktu narodzenia Jezusa, który jest niezaprzeczalny. Cóż może w kwestiach wiary i niezaprzeczalny, ale powoływanie się na jakąkolwiek naukę uważam, za chodzenie po bardzo cienkim lodzie. Całość tego przemówienia odbieram niestety jak perfidną demagogie. Nie chce być zbyt krytyczny w swoich słowach, ale niestety puste głowy łatwiej skłonić do potakiwania, a kapłan nawet nie starał się nawet być subtelny w swojej przemowie, to nie delikatna perswazja, to zwyczajne wpajanie innym dogmatów, które ktoś wcześniej wpoił jemu. Żegnaj samodzielnie myślenie, żegnaj indywidualizmie.

Nie chce już pisać o wszystkim co mnie boli w Kościele bo wyjdę na skrajnego antyklerykała...cóż może tak jest, ale postaram się zachować to dla siebie i pisać stosunkowo bez wylewania niechęci. Konkluzja z ostatnich dni jest taka, że jestem w stanie zrozumieć, że ludzie wierzą w Boga, sam tak do końca nie mam na ten temat ugruntowanego zdania - mam tylko nadzieję, że "coś jest". Trudniej mi zrozumieć wiarę w religię i osobowego Boga, ale nie potrafię zrozumieć wiary w Kościół i przypuszczam, że nigdy mi się to nie uda.

środa, 22 grudnia 2010

Wesołych Świąt




Chciałbym pisać na tym blogu o samych przyjemnych sprawach, ale życie niestety nie tylko z takich się składa. Przyszły święta - trudny okres dla religijnego sceptyka w katolickiej rodzinie. Od kiedy przestałem się kryć z tym, że istnienie miłosiernego i wszechmocnego stwórcy w osobowej postaci jest dla mnie co najmniej mało prawdopodobne a sama instytucja Kościoła to jedna wielka farsa mam w domu jedno wielkie piekło na ziemi...Co za ironia losu. Mam dość gróźb ojca i próśb matki, nie mogłem zrozumieć, albo raczej dalej nie mogę, dlaczego po prostu nie zostawią kwestii mojej wiary w spokoju. Czy to jest takie trudne do pojęcia, że jest to sprawa indywidualna i ani prośbami, ani groźbami, nikogo do uwierzenia w cokolwiek nie zmusimy ? No bo jak ? To to samo gdybym ja nagle zaczął od nich wymagać wiary w krasnoludki. Niedorzeczne prawda ? Szanuje religijne wybory innych ludzi - niech wierzą w co im się żywnie podoba, tylko niech mi się z tym nie narzucają, szanuję wiarę moich rodziców, ale takie próby skłonienia mnie do niej, zwyczajnie wprawiają mnie w osłupienie, bo jeśli liczą, że coś takiego wpłynie na moją faktyczna wiarę i na to co czuję muszą być głupi. Bo ani "proszę Cię uwierz" ani "Uwierz !" nie ma szans na powodzenie, nawet argumenty tu ciężko jakieś wysunąć, a co dopiero to. Jestem już tym wszystkim zmęczony, zastanawiam się czy nie ubrać maski, iść do kościoła jak przykładny katolik i nie odbiegając od polskiego schematu zadowolić rodzinę. Czy oportunizm ? Może. 2 lata wytrzymałem, walczyłem, próbowałem, myślałem, że może uda mi się bez żadnych konsekwencji zostać przy swoim wyborze, ale okazało się to niemożliwe. Nie interesuje mnie rola męczennika i tak czuję się jak heretyk na przesłuchaniu inkwizycji, więc może po prostu powiem co inkwizycja chce usłyszeć, że żaden ze mnie kacerz, husyta, arianin czy żyd, że nie wyznaje luteranizmu ani kalwinizmu, że jestem przykładny katolik i imię Pana chwalę i niech już mnie przestaną wieszać za wykręcone do tyłu ręce i przypalać żelazem, a wyznam co chcą, nawet, że czarne jest białe...

piątek, 10 grudnia 2010

***

Chciałbym napisać coś optymistycznego, ale ten dzień był zbyt chujowy.




...Może uda się później.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

"coś mikołajkowego"


(Zbieżność osób, nazwisk i sytuacji są przypadkowe)



6 grudnia - Mikołajki, z tej okazji szkołę przemierzały masy Mikołajów w lepszej lub gorszej jakości czerwonych czapkach z białym futerkiem i pomponem, więc nasz "Hogwart" i tak już specyficzny wyglądał jeszcze ciekawiej. Takiej solidaryzacji nie byłoby z pewnością bez odpowiedniej motywacji, jaką był immunitet chroniący przed odpowiedzią posiadacza świątecznej czapki. Mimo, że nie posiadałem magicznego nakrycia to pożyczyłem takowe na matematykę, obawiałem się, że cudowne właściwości zostaną zniwelowane przez najczarniejszą z czarnych aur prof. F, ale spróbować nie zaszkodzi...(właściwie to mogło zaszkodzić, ale i tak spróbowałem). Nauczycielowa weszła do klasy i już z progu przywitała mnie spojrzeniem w stylu: "jesteś chory na umyśle jeśli sądzisz, że Ci to w czymś pomoże...a poza tym wyglądasz jak kretyn", ale myśl ujarzmiła w swym plugawym umyśle nie pozwalając jej ujrzeć światła dziennego. Wiem, że nie podzielnie się z resztą klasy swoimi przemyśleniami co do moich rojeń na temat czapki i mojej zdolności umysłowej kosztowało ją tytaniczny wysiłek więc poczułem przypływ sympatii. Po chwili nielicznej grupy odważnych z pomponami zaczęli dołączać się inni aż w klasie zrobiło się biało-czerwono, (czy tylko ja mam wrażenie, że wyszło mi to w jakimś Solidarnościowym klimacie ?).Pani Profesor uświadomiła nas, że gdyby tylko chciała to by te nasze czapki olała ale jest wielkoduszna i w to piękne święto jako prezent dla nas - nie pyta.

P
rzez resztę dnia zdążyłem : Nie mieć pełnoetatowego angielskiego, zawalić spawdzian z chemii i tym samym utrudnić sobie zdobycie 4 na półrocze, dowiedzieć się , ze nie ma hiszpańskiego przez cały tydzień , rozczarować się panem psychologiem, którym zachwycała się swego czasu M., dostać tróje z biologi i pewnie pożegnać się z 5 na półrocze. Dzień niby lajtowy, ale nie licząc ocen.

I to by było na tyle blogowania, po powrocie ze szkoły i lekcji angielskiego, siedzę tu i piszę, zamiast uczyć się na jutro.

piątek, 3 grudnia 2010

Nothing special ?

Jak widać, częstotliwość publikowania nowych notek jest wręcz oszołamiająca. Blog poszedł w odstawkę. Brak chęci i czasu sprawił, że ostatni raz pisałem jakieś...3 miesiące temu ? A pisałem tylko o swoim dniu więc właściwie dla siebie, bo przyjemnie jest mi wrócić po jakimś czasie, przeczytać, przypomnieć sobie i powspominać. Na mini/pseudo felietony nie mam weny. Wszystkie te rzeczy, które mnie irytowały bądź intrygowały stały się nieco obojętne, nie wiem jak radziłem sobie z pisaniem o nich i czy mój warsztat pisarski oddawał cokolwiek, ale jednak chciałem się wypowiadać. Może to przez zmęczenie, własne problemy lub natłok obowiązków a może staję się konformistą?

O ile w tym roku zima ociągała się ze swoim przyjściem( lub tylko odnoszę takie wrażenie), o tyle teraz odbija sobie z nawiązką. Nie lubię tej pory roku. Mimo, że nie ma ani wielkich mrozów, ani zimowej pluchy, słowem na jakość zimy nie można narzekać, to noc gdy idę do szkoły i noc gdy wracam ze szkoły, nie wpływa pozytywnie na moje samopoczucie. Najchętniej spałbym, okryty ciepła kołdrą i kocem z głową głęboko zanurzoną w poduszkę, czytał książki, oglądał seriale i pił kakao, ale niestety...Życie to nie bajka dlatego musi mi wystarczyć codzienna monotonia z torbą, lub plecakiem na ramieniu codziennie o 7 rano na autobus. Nie licząc tych dni kiedy stwierdzam, że prędzej rzucę się pod samochód niż wyjdę z ciepłego łóżka, mówię, że mam na 2 lekcję z bliżej nieokreślonych wyjątkowych okoliczność i śpię dłużej o boskie 50 minut.

D
zisiejszy dzień podobny do innych...z kilkoma wyjątkami. Piątek jak piątek, wstałem nawet na wf na dwóch pierwszych lekcjach, co nieczęsto zdarzało mi się w 1 klasie. Właściwie wstałem żeby pouczyć się na poprawę sprawdzianu z hiszpańskiego, ale na szczęście nauczyciele nie dociekają motywów obecności na swoich lekcjach więc...wf na +. Po lekcjach do Haczowa, do Kamila, na 1 autobus oczywiście nie zdążyliśmy, ale za to kupiłem prezent-książkę na klasowe mikołajki. Następny PKS jakoś nie chciał przyjechać punktualnie. Kamil zmęczony oczekiwaniem oparł się o słup informacyjny i tym samym ozdobił płaszcz klejem do plakatów. Wyczekiwany autobus do Brzozowa przez Haczów wreszcie przyjechał. Po krótkim spacerem przez bliżej nieokreślony laso-park, o którego istnieniu Kamil zaprzeczał, a który to ja widocznie widziałem i odważyłem się nazwać po imieniu "lasem" tym samym podważając wielkomiejskość Haczowa. Bo nie godzi się mieć lasu w środku wis, prawda ? W ciepłym domu, dostaliśmy ciepłe spagetti, czuję się nieco niezręcznie, kiedy dokarmiają mnie mamy kolegów, więc początkowo grzecznie odmówiłem, mając na uwadze, ze mam w plecaku jeszcze jedną niezjedzoną kanapkę i jakoś przetrwam. Jak już najedzeni to coś robić a jak coś robić to nie wiadomo co, ale i ta jest fajnie, ale najfajniej zrobiło się jak zaczęliśmy grać w singstara tj. Pojedynek na śpiewanie z chórzystą uważam za mało wyrównaną walkę, ale co jak co raz albo dwa udało mi się wygrać. Później jeszcze trochę nicnierobienia i trzeba wracać do domu. Nie wiem czy Kamil zaszantażował swoich rodziców, czy powiedział, że jestem synem jakiegoś liczącego się polityka, czy oni sami z siebie są tacy dobrzy, że Klamut senior podwiózł mnie pod sam dom, dzięki mu za to.

Notki koniec, na dobre zakończenie sił brak, ale biorąc pod uwage ile tu wypisałem i która jest godzina oficjalnie sam się rozgrzeszam.