środa, 7 kwietnia 2010

Ucz się ucz...



To jedna z tych nocy, a może raczej wieczorów, kiedy siedzę przy biurku gapiąc się w jakiś zeszyt lub książkę, sam nie wiem po co i zastanawiam się czemu marnuje sobie życie...Nie, właściwie nie marnuje życia, można nawet powiedzieć, że pracuje na lepszy byt. Marnuje...czas. Co do tego nie mam wątpliwości. Na tym padole zabawię pewnie do...70 ? plus/minus. 17 już za mną. Właśnie zaczyna się najlepszy okres mojego życia (lub zaczął się niedawno, lub niedługo się zacznie) i wbrew pozorom nie będzie trwał tak długo jak by się wydawało. Więc co ja tu robię ? Nieraz mam ochotę pieprznąć to wszystko i czerpać...i brać garściami od życia najwięcej jak się da. I czasem tak robię...tylko nazywa się to trochę mniej poetycko i wzniośle - "olewanie". Jest mi wtedy niezwykle przyjemnie, robiąc to na co mam ochotę z myślą "Teraz jest mi dobrze" " Co będzie później - nieważne !" Niestety po tym stanie szczęścia i euforii doświadczanej gdzieś w górze, poza zasięgiem trosk i zmartwień, przychodzi zejść na dół, a właściwie łupnąć o ziemię z siłą wprost proporcjonalną do wysokości, na której się wcześniej znajdowało. I wtedy pozostaje mi leżeć w tumanach kurzu wzbitych przez własny upadek i patrzeć tępo przed siebie z oczami utkwionymi w chmurach. Po chwili wstać z rozrywającym głowę bólem...z kacem duchowym. Wziąć na plecy zaległości i wrzuty, że sam je sobie stworzyłem, zmartwienia, inne problemy, których nie jest się winny, mimo to trzeba je dźwigać, a na koniec ciężkie widmo troski o przyszłość. Gdy idziesz z tym wszystkim zgarbiony i przytłoczony, ktoś wychodzi z cienia...bije Cię w twarz a Ty możesz zapomnieć o problemach...zajęty nowym bólem.



...Dobrze, że jest ktoś kto ciągnie ku górze:)

2 komentarze: